Tak wybraliśmy przed 30 laty
Po latach wyborów do parlamentu PRL, które niewiele miały wspólnego z głosowaniem opartym na zasadach demokracji, przyszła dziejowa chwila – 4 czerwca 1989 roku. Wtedy to po raz pierwszy w powojennej Polsce, naród miał możliwość – choć jednak w ramach kontraktu zawartego przy Okrągłym Stole – okazania swoich politycznych preferencji. Komunistom zagwarantowano 65 procent miejsc w Sejmie i realna walka wyborcza rozgrywała się o pozostałe 161 mandatów, a także o wszystkie 100 miejsc w Senacie.
Strona solidarnościowa zdecydowała się na to, by wystawić nie więcej, ale dokładnie tylu kandydatów, ile istniało mandatów możliwych do obsadzenia. Ta koncepcja autorstwa Lecha Wałęsy – choć oceniana niejednoznacznie – okazała się słuszna. Dzięki takiemu bowiem posunięciu, głosy na kandydatów opozycji kumulowały się, nie było takiego rozproszenia, jak w przypadku list PZPR.
Ówczesnej władzy wydawało się, że opozycja solidarnościowa jest – owszem – silna w dużych miastach takich, jak Gdańsk, Warszawa, miasta śląskie, gdzie będzie trudniej wygrać, ale w województwach takich, jak łomżyńskie czy ciechanowskie, czyli tam, gdzie opozycyjna infrastruktura była słaba, partia liczyła na zwycięstwo. Ale tak się nie stało. W znacznej mierze dlatego, że opozycję bardzo mocno w kampanii wyborczej poparł Kościół katolicki.
Kiedy do urn, aby wyrazić swoją wolę, kto ma ich reprezentować we władzy ustawodawczej, poszło 62 proc. uprawnionych, wyniki zelektryzowały zarówno opozycję, jak i PZPR.
Komitet Obywatelski "Solidarność" odniósł niebywałe, miażdżące zwycięstwo. Ze 161 miejsc w Sejmie dostępnych w wolnych wyborach, w pierwszej turze opozycja zdobyła 160, a pozostały kandydat przeszedł do drugiej tury. Ze 100 miejsc w Senacie w pierwszej turze kandydaci „Solidarności” obsadzili 92, o pozostałych mandatach również miała rozstrzygnąć druga tura. Z kolei partyjni kandydaci, zajmujący 65 proc. miejsc zagwarantowanych Okrągłym Stołem nie otrzymali więcej niż kilka procent głosów (z wyjątkiem trzech, nieformalnie popartych przez "Solidarność") i o swoje mandaty musieli walczyć w drugiej turze. Klęskę poniosła lista krajowa, z której tylko 2 na 35 startujących uzyskało więcej, niż wymagane 50 proc. głosów (a i to prawdopodobnie dzięki nieuważnemu skreślaniu przez wyborców – ich nazwiska znajdowały się na samym końcu kart do głosowania).
Klęska koalicji PZPR była całkowita – na kandydatów KO "S" głosowano w wojsku, w milicji, nawet w okręgach wyborczych obsadzonych przez partyjną nomenklaturę .
W drugiej turze wyborów, która odbyła się 18 czerwca, "Solidarność" zdobyła ostatni, brakujący mandat poselski, dzięki czemu osiągnęła 100 proc. możliwych do obsadzenia miejsc w sejmie kontraktowym. Z ośmiu miejsc w senacie, opozycja zdobyła siedem. Jedyny mandat w senacie, który nie przypadł "Solidarności" zajął Henryk Stokłosa, kandydat niezależny, powiązany z władzami (warto zauważyć, że jego konkurent z KO, Piotr Baumgart, był jedynym startującym, który nie promował się zdjęciem z Lechem Wałęsą).
Frekwencja drugiej tury wyborów wyniosła zaledwie 25 proc. – wobec wejścia do Sejmu niemal wszystkich kandydatów "Solidarności" w pierwszym głosowaniu, wyborcy stracili zainteresowanie walką partyjnych kandydatów. Było to kolejne upokorzenie dla koalicji PZPR, której członkowie zdali sobie sprawę, że mają przeciw sobie ogromną większość społeczeństwa.
Dzień po wyborach, 5 czerwca w Dzienniku Telewizyjnym Polacy mogli zobaczyć dwa wystąpienia – rzecznika Solidarności Janusza Onyszkiewicza i rzecznika Komitetu Centralnego PZPR Jana Bisztygi. Obaj wygłosili wyważone, spokojne w tonie oświadczenia. Bisztyga przyznawał, że PZPR poniosło w tych wyborach porażkę, ale podkreślał, że partia akceptuje wyniki tych wyborów, a Onyszkiewicz podkreślał, że Solidarność będzie zachowywała się odpowiedzialnie. Wspomniał też o tym, co się działo w tym samym czasie, czyli w nocy 4 czerwca w Pekinie na Placu Tian’anmen, gdzie rozjechano czołgami kilka tysięcy studentów, którzy protestowali przeciwko chińskiej władzy komunistycznej. To zestawienie robiło niesamowite wrażenie.
Jakkolwiek można by interpretować wybory 4 czerwca 1989 roku – nie da się zaprzeczyć, że "przegrani" zaakceptowali ich wynik, a tym samym wolę większości biorących udział w głosowaniu. Jak bowiem powiedział znakomity mąż stanu Winston Churchill: "demokracja nie jest ustrojem idealnym, ale jest on najlepszy, jaki dotąd istnieje".
------------------------------------------------------
Dzisiaj (4.06) w Miejskiej Bibliotece Publicznej, z okazji rocznicy pierwszych, wolnych wyborów, odbędzie się wydarzenie, które rozpocznie się o godz. 11.45. Będzie można obejrzeć wystawę historyczną poświęconą obradom Okrągłego Stołu oraz wyborom, a o godz. 12.00 wspólnie odśpiewać Mazurka Dąbrowskiego. Uzupełnieniem dzisiejszych obchodów stanowią zaplanowane na godz. 17.00 warsztaty robienia kotylionów.
Z kolei jutro (5.06) o godz. 17.00 zapraszamy na Podwieczorek w Muzeum z okazji 30. rocznicy pierwszych częściowo wolnych wyborów, który tradycyjnie poprowadzi red. Beata Tomanek.