Siemianowiczanin na maratonie w Tokio
Marek Bogdoł, siemianowiczanin, twórca strony www.drogadotokio.pl, 22 lutego br. ukończył jeden z najbardziej prestiżowych maratonów na świecie - Tokyo Marathon 2015. Maraton ten zaliczany jest do World Majors Marathons, cyklu sześciu największych maratonów na świecie, w skład których wchodzą jeszcze biegi w Nowym Jorku, Bostonie, Chicago, Londynie i Berlinie.
- Podobno samo dostanie się do udziału w biegu nie było sprawą łatwą…
- Rzeczywiście. Przyznam się, że nawet nie liczyłem na łut szczęścia. Na 36 tys. startujących losowanych jest co roku 30 tys pakietów startowych. Wśród tej liczby jest „zaledwie” 5 tys osób spoza Japonii. Liczba Polaków nie przekracza 30 osób. Kiedy pewnego przedpołudnia otrzymałem e-maila z Tokio, że zostałem wylosowany, nie za bardzo mogłem w to uwierzyć. To była dla mnie ogromna radość, gdyż po tym jak w 2013 r. w Berlinie przekroczyłem metę swojego pierwszego majorsa, zamarzyłem o kolejnym. Dlaczego akurat Tokio? Japonią interesowałem się od zawsze. Pewnego dnia zawędrowałem na stronę organizatora Tokyo Marathon. Akurat były otwarte zapisy i postanowiłem skorzystać.
- Jak udał się start?
- Do Japonii przyjechałem z temperaturą 37,7 stopni Celsjusza, a wyjechałem z życiówką 3:39:11. Po raz pierwszy 42 km i 195 m pokonałem w biegu. Sił wystarczyło mi od początku, do samego końca. Metę pokonałem z uśmiechem na ustach, który nie schodzi mi do dnia dzisiejszego, gdy sobie o tym wszystkim przypomnę. W tym roku w Tokio biegło 27 Polaków. Na metę wbiegłem jako szósty z nich.
- Mimo, że z pewnością skupiał się pan na biegu, zapewne poczynił, niejako przy okazji, pewne spostrzeżenia…
- Bieg w Tokio, to jeden z najbardziej czystych maratonów na świecie. W ogóle w Japonii zadziwia to, że chociaż bardzo ciężko znaleźć kosz na odpadki, to nigdzie nie widać żadnych śmieci. Widziałem jak ludzie biegli przez kilkaset metrów z pustym kubkiem, aby podać go osobie z workiem na śmieci. Sam tak zresztą robiłem. Jeżeli na drodze leżały gdzieś jakieś opakowania to znak, że właśnie biegł ktoś zza granicy.
Druga obserwacja, która, mnie zadziwiła dotyczyła samego biegu. Otóż zauważyłem, że przed samym startem stanął koło mnie pewien liczący około 50 lat Japończyk. Wyglądał jak właściciel świetnie prosperującej firmy. Spoglądam w jego stronę i widzę, że chowa coś do torebki z motywem Hello Kitty… Pomyślałem, że może to talizman od wnuka, że zaraz go schowa i wszystko będzie ok. Zabrałem się za przebieranie. Po jakimś czasie odwróciłem się w jego kierunku, a moim oczom ukazał się ów mężczyzna, ubrany w damskie rajstopy i damską, różową sukienkę. Okazało się, że to koloryt tokijskiego maratonu – przebierańcy. Ci sami Japończycy, którzy przysypiają w wagonach metra, na maratonie pokazują swoje drugie oblicze, skrywane na co dzień pod drogim garniturem.
- Jak zaczęła się pańska przygoda z bieganiem?
- Stało się to blisko 3 lata temu. Przyczyna była dosyć prosta: coraz wyższy pomiar na wadze łazienkowej + brak jakiejkolwiek kondycji i ogólny zastój fizyczny. Pierwsze kilometry pokonałem w michałowickim parku im. Stanisława Dykty. Na początku było ciężko. Ciało broniło się jak mogło. Brakowało miejsc, które by mnie nie bolały. Z czasem było jednak coraz lepiej. Po 1,5 miesiąca otrzymałem swój pierwszy medal kończąc bieg im. Wojciecha Korfantego. Emocje były niesamowite. Postanowiłem więc, że od tej pory to właśnie w biegu będę spędzał część swojego wolnego czasu. Wydaje mi się, że warto się ruszać. Jakakolwiek aktywność fizyczna jest zbawienna dla naszych organizmów. To może być długi spacer z kijami do Nordic Walkingu, bądź 5 km trucht w pobliskim parku. Sam po sobie widzę, że odkąd zacząłem się ruszać rzadziej sięgam po druk L4 i mniej wydaję na leki.
Na końcu chciałbym gorąco podziękować wszystkim, dzięki którym ten wyjazd mógł się odbyć: www.arigato.drogadotokio.pl