Utopiec - druga strona medalu
Sąsiadki sobie opowiadały o duchach, zjawach i innych nie z tej ziemi istotach, bajtlom ze strachu włosy dęba stawały, a dziadka pana Andrzeja diabli już brali od tego ględzenia babskiego…
Tak, jak chyba wszystko, tak i utopiec ma swoją przysłowiową drugą stronę medalu. Jaką? – o tym za chwilę. Na razie chciałabym przytoczyć opowieści dawnych siemianowiczan o wyróżniającym się spośród innych, siemianowickim utopcu. Opowiadała o nim babcia Antoniego Halora
„Jak jo bołach mało, synek łod somsiadów bawioł się nad stawym i sie zapomnioł. Zrobioł sie wieczór i naroz łoboczoł, że ftoś siedzi pod pomnikym. I to boł taki zielony chopek. I on siedzioł i ciepoł i chytoł take srebne kulki. Ciepoł je i chytoł i śmioł sie jakby żaba. A te kulki błyscały sie. Tak sie błyscały ze … I tyn synek jak zacarowany zaczon sie bliżyć do utopca. A co boł bliży, to tyn utoplec gibci te kulki ciepoł. Naroz wciep te kulki do wody i skocył do tego synka. Synek chcioł uciyc, ale kaj tam! Utoplec wciongnoł go do wody. I jusz żodyn niy łobocoł synka. Widzieli to chopy, co szli na szychta nocno, ale żodyn sie nie łopodwożł. Sie przeżegnali ino.
Kolejna relacja o richterskim utopcu , zamieszczona w książce Halora, była taka:
„Łojciec zawsze godoł, że go tyn utoplec powodowoł, tam niedaleko pod tym mostkym pod rozbankom, jak sie idzie na Richter. To łon tam siedzioł pod tym mostym i wobioł. Bo tam z jedny strony był przy Antoniku jedyn staw i drugi boł mniejszy. To tam jak łojciec szoł w nocy, to go wobioł tyn utopel. Take sztuki wyczynioł, żeby go zwobić do tego stawu. Chcioł go wciongnąć. Ale łojciec ino sie przeżegnoł i gibko szoł do dom. To tyn utopel tam czynsto wobioł i jak boł fto naprany to go wciongnoł. To boło niebezpiecznie iść tamtyndy w nocy.
Andrzej Fijałkowski, który także, jako mały chłopiec, o owym utopcu słyszał, ale nigdy go nie widział, wspominał, że w ciepłe letnie wieczory, kobiety siadały przed sienią, na ławeczce, a dzieciaki zajmowały miejsca na nagrzanych, żeliwnych schodach i przysłuchiwały się ich opowieściom. A tematem owych pogawędek bardzo często bywały rozmaite tajemne siły – w tym również utopiec z richterskiego stawu, o którym powiadano, że miał „srogie oczy, a na nich flance”. Sąsiadki sobie opowiadały o duchach, zjawach i innych nie z tej ziemi istotach, bajtlom ze strachu włosy dęba stawały, a dziadka pana Andrzeja diabli już brali od tego ględzenia babskiego, że w końcu jednego razu postanowił rozpirzyć to towarzystwo i przywiązawszy swojemu kotu do ogona skorupki od orzechów puścił go z nagła obok siedzącego przed domem plotkarskiego grona, wywołując wielkie przerażenie. Uczynił to bowiem, jak już nastał mrok, a po wielu niesamowitych opowieściach i tak już przechodziły wszystkich dreszcze. Kiedy więc tuż obok, za plecami, przebiegło coś, grzechocząc niewidzialnymi piszczelami, całe raczące się straszliwymi historiami towarzystwo, z potężnym wrzaskiem, rozpierzchło się do domów i dziadek nie musiał przez jakiś czas wysłuchiwać „gupot” pod oknem.
„ Ale tak sobie myślę – wyznał pan Andrzej – że o tym utopcu to nasze mamy i starki opowiadały po to, abyśmy się lepiej trzymali od stawu z daleka. Wiadomo, dzieciakom różne pomysły przychodzą do głowy, a nie trzeba było utopca, żeby jakieś nieszczęście się nad wodą przydarzyło”.