Nie całkiem skończona historia czarownic
„Tłumnie jak nigdy było na sumie w kościele farnym w Czeladzi w oną niedzielę 24 grudnia 1741 roku. Poza mieszczaństwem zeszło się mrowie ludu z Milowic, Siemianowic, Sosnowca i Przełajki, a nawet ze wsi dalszych, do parafii należących. Dzień był śnieżny i luty mróz mocno się ludziom we znaki dawał.(…) Stare mury pamiętające czasy Jagiellonów nie widziały dawno takiego tłoku. Poprzez ciżbę, wypełniającą kościół, szedł niezwyczajny zciszony szept, stłumiony pogwar jakowychś cichych zapytań, utyskujących zadziwień, często grozą mroczną przejętych słów. Choć nabożeństwo trwało, uwaga w inną zwracała się stronę. Oczy zebranych w kościele spoglądały z uporczywym zaciekawieniem na klęczącego w prezbiterium pod murem człowieka.(…) Klęczący był barczystym mężczyzną, o krwisto sinej szerokiej twarzy. Klęczał przygarbiony.(…) Człowiekiem, skupiającym na sobie zainteresowanie powszechne, był landwójt czeladzki, Sojecki, skazany na pokutę kościelną za wydanie wyroku śmierci na Katarzynę Włodyczkową z Czeladzi, oskarżoną jakoby o czary.”
Oto fragment oryginalnej notki historycznej, opublikowanej przez Antoniego Rączaszka, dawnego działacza społecznego i burmistrza Czeladzi.
Tak się złożyło, że Katarzyna Włodyczko, absorbując niegdyś tak bardzo uwagę siemianowiczan, po wiekach znowu z Siemianowicami Śląskimi skrzyżowała drogę – mieszkający bowiem w naszym mieście artysta – Jacek Kiciński, zrealizował na zlecenie władz Czeladzi piękną rzeźbę czarownicy na miotle, która nawiązując do postaci owej tragicznej mieszkanki sąsiedniego grodu, miała utrwalić jedną z tamtejszych legend.
Katarzyna była majętną wdową, niepokorną kobietą, która nie dała sobie w kaszę dmuchać, a przez sąsiadów nawet oceniana była, jako swarliwa. Kiedy w 1736 roku stało się tak, iż po 73 dniach ulewy wezbrane wody Brynicy narobiły szkody tamtejszym gospodarstwom, domostwo Włodyczkowej omijając, ówczesny landwójt Bartłomiej Sojecki, którego powódź boleśnie dotknęła, namówił burmistrza Wojciecha Żądlińskiego i rajców miejskich Czeladzi do oskarżenia o czary swojej sąsiadki. W wyniku procesu kobieta została uznana czarownicą, ścięta i spalona, zaś jej oskarżyciele po nocy, ale i też jawnie przywłaszczali sobie ruchomy majątek nieszczęsnej. Synowie jej odwołali się potem do biskupa, który orzekł, iż ich matka była niesłusznie pozbawiona życia i rehabilitował ją jednocześnie wyznaczając kary dla tych, którzy ją o czary pomówili. Nie wróciło to Katarzynie życia, ani nawet nie pozbawiło jej etykietki osoby mającej konszachty z ciemnymi siłami. I to do dzisiaj! Rzeźba wyobrażająca Włodyczkową nie stanęła w uprzednio wyznaczonym jej miejscu, bo ostatecznie uznano, że ta lokalizacja kłóci się z piętrzącymi się w tle wieżami kościoła. Szybująca na miotle postać znajduje się więc ciągle w pracowni siemianowickiego artysty – po raz drugi niejako skazana na niebyt.
Dzieje Włodyczkowej były bodaj najbardziej tragiczne, bo z finałem pod katowskim toporem i na stosie. Według przekazów w połowie XVII wieku, w Bytkowie odbył się proces dwóch podejrzanych o czary niewiast – Krystyny Wacławczyk oraz Anny Słupskiej. Żona pana na Bytkowie i Rogoźniku – Teodora Marcina Krylińskiego chorowała bez – jak wówczas oceniono – widocznej przyczyny, a więc uznano, że musi to być za sprawą czarów. Ponieważ wspomniane wcześniej kobiety znane były z odprawiania guseł, kiedy ktoś zaniemógł oraz widywane były jak o zmroku udawały się na bagna ( poszczególne zioła należy zbierać o określonej porze dnia) – nie było wątpliwości, iż mają coś wspólnego z nieczystymi mocami. W całym nieszczęściu tyle miały szczęścia, że niesnaski pomiędzy Krylińskim a wójtami Wolnikiem i Smykałą, poskutkowały na złość możnowładcy, rezygnacją z najwyższego wymiaru kary i zastosowaniem złożenia przez obie oskarżone przysięgi, że zaprzestaną czarów oraz banicji.
Jak więc widać tutejsze strony nie były wolne od procesów czarownic, choć stosy na naszych ziemiach płonęły raczej sporadycznie. Tymczasem pewien mój, mający szerokie kontakty znajomy, wyznał, że i współcześnie nie jeden raz niestety zdarzało mu się spotkać czarownicę. Zaraz, zaraz, czy to może nie jest pani…O, nie - już ma miło uśmiechniętą buzię:)