Nawiedzone miejsce
Opowieścią, z której wieje grozą, aż po dzisiejsze czasy, jest związana z Sadzawkami historia o okrutnym furmanie. Odnotował ją podobnie, jak i legendy wcześniej przytaczane w cyklu „Siemce nie z tej ziemi”, Antoni Halor w książce „Opowieści miasta z rybakiem w herbie”.
"Na Sadzawkach w Siemianowicach mieszkał przy szosie do Małej Dąbrówki i na Roździeń pewien furman, który handlował również końmi. Był to nieokrzesany, brutalny człowiek, chętnie zaglądający do kieliszka, nie tylko z okazji udanej transakcji handlowej. Nie lubiano go i dzieci bały się go, widywano go bowiem często, jak się znęca nad zwierzętami. Gdy wpadał w pijacki szał, albo gdy zmęczone zwierzę nie potrafiło uciągnąć fury, on był w stanie łańcuchem, albo orczykiem zakatować konia na śmierć. A i te, które stały w jego stajni, przeznaczone na handel lub na rzeź, wyglądały jak szkielety i często padały z głodu, tak, że nawet hycel ich nie chciał potem wziąć. Ale furman, mimo wyraźnej dezaprobaty otoczenia, niczym się nie przejmował i robił swoje. Trwało to tak latami. Ludzie powiadali, że jeśli jest jakaś sprawiedliwość, to musi się to dla niego skończyć źle. I rzeczywiście, pewnego dnia znaleziono furmana na tejże szosie do Małej Dąbrówki (niedaleko miejsca gdzie stoi hurtownia stali). Woźnica był martwy, leżał pod przewróconą furą, obok konia, do fury zaprzężonego. Koń był straszliwie okaleczony i zalany krwią, wyraźnie zakatowany na śmierć. Oprawca wokół dłoni miał owinięty żelazny łańcuch od orczyka, również okrwawiony.
Furmana pochowano na Starym Cmentarzu w Siemianowicach, ale jego dusza nie znalazła spokoju. Często odtąd widywano na szosie niezwykłą zjawę. O północy obok spóźnionych i przestraszonych przechodniów przelatywał w galopie niesamowity rumak ciągnący za sobą cień człowieka. Koń był czarny jak kruk, z jego nozdrzy buchał ogień i dym, a oczy jarzyły się jak czerwone węgle. Na łańcuchu ciągnął za sobą widmo o kredowobiałej twarzy, zmierzwionych włosach, sklejonych skrzepłą krwią, w którym rozpoznawano furmana. Usta miał otwarte jak do krzyku, ale nikt nie słyszał jego głosu. Upiorny zaprzęg pędził od cmentarza do miejsca wypadku, i znów z powrotem na cmentarz. Kiedy indziej, ale znacznie rzadziej, widma pojawiały się na ulicy Wandy, zdążając w stronę kościoła św. Krzyża, jakby dusza potępieńca chciała błagać o przebaczenie, ale tuż obok kapliczki zjawy zawracały, by po chwili zniknąć na cmentarzu. Niektórzy mówili, że furman miał pod żebro wbity hak od orczyka, i że w ten okrutny sposób wleczony przez niesamowitego konia pokutował za dawne okrucieństwa. Pewien odważny człowiek, który zakradł się na Stary Cmentarz nocą, zobaczył jak o dwunastej nagle obok grobu furmana pojawił się upiorny rumak i jego ofiara. Gdy tylko zegar na wieży wybił północ, ruszyli do pokutnego galopu. Udręczone widmo furmana na próżno próbowało zerwać się z uwięzi. Czarny koń bez litości pociągnął go za sobą. Widok był tak okropny, że przedtem śmiały ów człek o mało nie zemdlał ze strachu. Nigdy już potem nie próbował powtórzyć swego wyczynu."
Po I wojnie światowej już nie widywano widmowego „zaprzęgu”, ale miejsce nadal pozostało „nawiedzone”. Zginął tam właściciel siemianowickiego browaru, gdyż nie wiedzieć czemu spłoszone konie wraz z saniami wpadły w rów, a w połowie lat 70-tych stracił życie młody, znany w mieście nauczyciel. Takich niewyjaśnionych wypadków wydarzyło się tam zresztą jeszcze kilka…