Minęły czasy układów…:) ze złotą rybką
Siemianowiczanin Henryk Świerzy wędkuje od 40 lat. To kawał czasu, więc pomyślałam, że może udało mu się kiedyś złowić złotą rybkę i takie też zadałam pytanie.
- Owszem – odpowiedział i na dowód pokazał mi wykonane komórką zdjęcie takowej, spoczywającej w dłoniach.
- W samej rzeczy rybka jest złota – skonstatowałam – jednak istotne, czy złowione stworzenie wystąpiło z propozycją?
Usłyszałam, że twarda z niej sztuka była i nie miała zamiaru negocjować. Może – dywagowałam więc – spotkała się z opinią, że Henryk Świerzy jest nieprzejednany i do wszelakich układów nieskory, a poza tym – przypomniałam sobie - ryby głosu nie mają…
Owe rozważania ukrócił mój rozmówca celnym spostrzeżeniem „ A jak sie godo z gembą pełną wody?!” I już poważnie dodał, że z tym brakiem głosu u ryb, to nie do końca prawda. „Pewne ryby z wód tropikalnych potrafią wydawać skrzelami dźwięki podobne do rechotu żab”.
Wróćmy jednak do złotej rybki.
- Naszą, polską złotą rybką jest rodzimy karaś. To piękna, spokojna ryba, która lubi glinianki i przytulne stawy. W siemianowickich akwenach bardzo rzadko można się na nią natknąć. W ogóle karaś pospolity jest objęty ochroną, gdyż wypierają go gatunki ekspansywne, nieopatrznie wpuszczane kiedyś do naszych wód, jak np. karaś japończyk popularnie zwany dublem. To bardzo szczególna ryba, która występuje tylko w rodzaju żeńskim. Samice składają ikrę, która zapładniana jest przez samce innych gatunków ryb karpiowatych. Z niej wykluwają się kolejne okazy – znowu samiczki. Na drastyczne zmniejszenie się populacji rodzimej złotej rybki ma również wpływ fakt występowania karpia w naszych wodach, który w poszukiwaniu pokarmu aż ryje w dnie zbiornika nie zostawiając prawie nic dla innych ryb.
- Jednym słowem złota rybka nie musi prosić o darowanie życia proponując spełnienie trzech życzeń, bo wędkarze zobowiązani są do jej ochrony.
- Ale przychodząc nad staw, czyli można rzec do królestwa złotej rybki, jesteśmy i tak szczodrze obdarowani.
- ???
- Tak, tak, to siedzenie z wędką, to także czarowny czas sam na sam z przyrodą. Wędkuję nie tylko w siemianowickich akwenach, ale najczęściej tu, w śląskiej aglomeracji i czasem aż dziw bierze, jakie przytrafiają mi się spotkania. Na przykład siedzę sobie wpatrzony w staw, odwracam się, by sięgnąć do torby, a tu za mną dwie piękne, białe czaple. Wspaniały widok! A kiedyś piżmak wyjadał mi kanapki. W ogóle, kiedy cichnie uliczny ruch, stawy i obszar wokół nich ożywają.
- Czy przydarzyły się panu w czasie wędkowania jakieś nadzwyczajne przygody?
- Nie raz zdarzało się coś wyjątkowego. Dwukrotnie, mimo, że przecież łowiłem ryby, na końcu wędki znalazły się…ptaki. Raz to był perkoz, a raz rybitwa. Oczywiście oswobodziłem je delikatnie. A zdarzyło się, podczas łowienia na żabę, że zamiast oczekiwanego rybiego drapieżnika schwyciłem…lisa. To dopiero była akcja, aby nie kalecząc bardziej zwierzęcia, uwolnić je, jednocześnie samemu unikając niebezpiecznego ugryzienia. Ale udało się. Było też kiedyś śmiesznie, gdy z kolegą, po powodzi udaliśmy się nad wezbraną rzekę. Był mrok. Zarzuciliśmy wędki. Siedzimy, siedzimy, siedzimy i nic. Czy to możliwe, aby ryby tak uporczywie omijały nasze przynęty – myśleliśmy i nie mogliśmy w to uwierzyć. Wreszcie się okazało, czemu nasze oczekiwanie było bezowocne: po prostu woda opadła i nasze przynęty leżały sobie na drugim brzegu. Bywa czasami i tak.:)
- No cóż, opowiadając o wędkowaniu, maluje pan w wyobraźni słuchacza tak sielankowy obraz, że myślę sobie: czegóż więcej właściwie takiemu wędkarzowi do szczęścia trzeba?
- Zawsze i nieodmiennie: stawu obfitego w ryby!
- A ta złota rybka – którą jeśli pan nawet wyłowi, to i tak, bez jakichkolwiek z nią targów, wpuści z powrotem do wody – niech sobie pływa wśród nich, czyż nie?
- Właśnie tak.