Ciacha nie z tej ziemi
Święta coraz bliżej, wytrawne gospodynie już dawno przygotowały ciasto na piernik i teraz dojrzewa ono w kamiennym garnku, roztaczając wokół zapach, który nie pozwala przejść koło niego obojętnie. Skoro więc myślami jesteśmy przy pysznościach świątecznego stołu, przypomnijmy sobie stare, siemianowickie podanie o kołocach wypiekanych przez skrzaty.
To także jedna z siemianowickich godek zebranych i spisanych przez Antoniego Halora w książce „Opowieści miasta z rybakiem w herbie”.
Na popularnym „Alfredzie” rośnie lasek bytkowski na Kuchynbergu, czyli Kołocowej Górce.Wzgórze owiane było wieloma legendami – pisał A. Halor - A jak dziś już prawie zapomniana, znacznie starsza jego nazwa wskazuje, mieszkające dawno, dawno temu we wnętrzu wzgórza krasnoludki wypiekały tu co sobotę, a nawet częściej, kołoc, czyli ciasto z posypką. Skrzaty trudno zobaczyć, bo się chowają przed ludźmi. Kiedy pieką kołocz, słychać jak brzęczą blachy i naczynia kuchenne i czuć przedziwny zapach krasnoludzkiego ciasta. Jeden parobek z bytkowskiego folwarku to nawet go jadł. A było to podobno tak:
Downiej zawsze w sobota skrzoty piekły swoje ciasto. I taki jeden pachołek z Bytkowa oroł pole i tak mu fajnie zawiniało od tego pieczonego ciasta, że zawołał głośno w strona Kołocowej Górki: „Jo tyż bych taki kołoc zjodł. Na połednie przerwoł robota, wyprzęgnął konia i poszoł do dom, żeby zjeść łobiod. Jak prziszoł nazod, na łostawionym przy miedzy pod lasem pługu leżoł pachnący, dorodny kołoc. Zdziwioł się nojpiyrw, bo całkym zapomnioł o swoim żartobliwym zawołaniu, a potym się wystraszył. Boł się dotknąć ciasta, bo o krasnoludkach osprawiało się różne rzecy. Wszyjscy wiedzieli, że zamieniajom ludziom niemowlęta na poćciepy, robią różne błozny. To ciepnoł po kawałku kołoca wronom, co lazły za nim w bruździe. Łone gibko łyknyły smakowite konski i zaczły lotać w kółko, i krakać, że, niby mo im dać więcej. No to sie niy namyśloł, ino zjodł cały kołocz, i nie zostawioł ani okruszki. I dobrze zrobioł. Tak powiedziała mądro jego starka i matka, jak prziszoł na wieczór do chałupy. Bo źle by z nim boło, jakby pogardzioł kołocem od skrzotków. Łobie żałowały ino, że nie przyniós trocha na skosztowanie. Okoliczni mieszkańcy często widywali wydobywające się ze szpar w zboczu wzniesienia smużki dymu. Co poniektórzy mądrale twierdzili, że to żarzyły się wychodzące w tym rejonie niemal na powierzchnię ziemi, płytko tuż pod darnią schowane złoża węgla. Starzy ludzie wiedzieli jednak swoje: węgiel to jedno, a kołoc –drugie.
Szkoda, że skrzaty nie pieką już kołocy, a w każdym razie nie są tak chętne do częstowania nimi, jak kiedyś, bo miło by było skosztować takiego „ nie z tej ziemi” wypieku. Choć, po prawdzie, co tam kołoce od skrzatów – kiedy moje koleżanki referatowe zaszaleją w kuchni, to dopiero jest ciasteczko nie z tej ziemi :)