Mateja w Kornwalii
To, że podróże kształcą, jest oczywiste. Ale podróże także łączą ludzi i są po prostu przyjemne. Na własnej skórze mogli się o tym przekonać Matejkowicze, uczniowie klasy 1a i 2a pod opieką Agaty Budziak i Beaty Zaręby, uczestniczący w dniach 5 do 11 marca 2016 w wyjeździe edukacyjno-turystycznym do Kornwalii. Wrócili pełni wrażeń i nowych doświadczeń. Na pewno nie zapomną tej podróży.
Droga do Kornwalii była kręta, bo prowadziła przez urocze historyczne miasteczko Canterbury, niegdysiejszy cel pielgrzymek do grobu Thomasa Becketa i inspiracja do słynnych „Opowieści Kanterberyjskich” Chaucera. Wąskie malownicze uliczki, atmosfera starej Anglii, imponująca katedra i prawie rozkwitłe magnolie stanowiły doskonały wstęp do zwiedzania. Kolejnym punktem podróży był Londyn, którego po prostu nie mogło zabraknąć. Co prawda nie spędziliśmy tam dużo czasu, ale dla tych, którzy po raz pierwszy zobaczyli miasto, o którym Samuel Johnson powiedział „When a man is tired of London, he is tired of life” był to z pewnością przedsmak wszystkich atrakcji, jakie oferuje ta niezwykła, wielokulturowa stolica. I każdy znalazł tam coś dla siebie, np. Dawid z Karoliną wyśledzili w Galerii Narodowej miejsce, gdzie w Skyfall James Bond spotkał się z nowym Q, a Maja mogła się przekonać, jak podróżuje się londyńskim metrem (najstarszym w Europie).
Kolejny etap podróży prowadził przez tajemnicze Stonehenge, które do dziś nie zdradziło wszystkich swoich sekretów, za to doskonale wychodzi na zdjęciach, do Bath ze słynnymi łaźniami rzymskimi. Klimat tego niegdyś kultowego kurortu był wyczuwalny nawet w marcu, choć szkoda, że nie mogliśmy tam być podczas corocznego festiwalu Jane Austen, kiedy to po ulicach przechadzają się damy i gentelmani żywcem wyjęci z kart powieści tej znanej pisarki. Przez Exeter dojechaliśmy wreszcie do Plymouth, które stało się naszą bazą wypadową na kolejny dzień.
Środę wszyscy uczestnicy wyprawy jednogłośnie uznali za najlepszy dzień wyjazdu. Nasz przewodnik, pan Rysiu, zabrał nas do Eden Project w St. Austell. Jest to gigantyczny ogród botaniczny, stworzony na wyrobisku pozostałym po wydobyciu kaolinu. Coś, co uprzednio stanowiło żywy przykład dewastacji środowiska przekształcono w ośrodek edukacyjny i prawdziwy raj na Ziemi – dwa biomy: tropikalny i Śródziemnomorski, to doskonałe miejsce, żeby podziwiać przyrodę, zrelaksować się i przysłużyć środowisku. Każdy zabrał ze sobą jakąś pamiątkę, np. Krzysiek kupił aromatyczną sadzonkę kawy. Trochę poczeka, aż będzie mógł zmielić i zaparzyć jej owoce, ale co tam. Aż żal było wyjeżdżać, ale jak się okazało, kolejny punkt programu by jeszcze lepszy. Dotarliśmy bowiem na koniec świata – przylądek Land’s End – gdzie widoki po prostu zapierały dech w piersi. Można by tam pozostać, zamienionym jak żona Lota w słup soli, i podziwiać ozłocony słońcem bezkres oceanu, otaczający ten cudowny zakątek z trzech stron. Niejeden uczestnik wycieczki postanowił sobie, że może kiedyś kupi stado owiec i osiedli się w tym niezwykłym miejscu J. W drodze powrotnej do Plymouth zobaczyliśmy jeszcze wyspę pływową St Michael’s Mount, na którą można dostać się suchą stopą, ale tylko podczas odpływu.
Ostatni dzień pobytu za kanałem spędziliśmy w Brighton. No cóż, molo robiło wrażenie swoimi gabarytami, ale nasze w Sopocie jest chyba ładniejsze. Royal Pawilion też lata świetności ma już za sobą. Za to dzielnica maleńkich uliczek, Lanes, pozwoliła poczuć atmosferę miasta portowego, domu żeglarzy i marynarzy. Świetne miejsce na zakup pamiątek dla przyjaciół. Ale nic nie pobije fish and chips na promenadzie z widokiem na zachód słońca w towarzystwie mew, łakomym okiem wpatrujących się w jedzących i widoku odbijających się w mokrym piasku rozświetlonych hoteli i lamp ulicznych. Jak się okazało, Brighton najlepiej odwiedzać wieczorem.
Wyjazd przyniósł wiele wrażeń. Po czterech noclegach spędzonych u miejscowych rodzin Karolina, Ada i Monika przestały się stresować rozmową z rodowitymi Anglikami. Krzysiek porównywał kuchnię polską i lokalną, Noemi – ceny w sklepach, Dawid zrobił chyba milion zdjęć. Każdy mógł porównać standard życia i gościnność mieszkańców wyspy. Było naprawdę wspaniale, choć w drodze powrotnej, kiedy wszyscy marzyli o swoim łóżku, wniosek nasuwał się jeden – wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej i dobrze jest podróżować, kiedy ma się dokąd wracać.
Galeria zdjęć z pobytu w Kornwalii: