Kłopoty samorządów z przetargami
Coraz większa stała się tama między propozycjami inwestycyjnymi gmin a ofertami w tym względzie samych inwestorów. Ewidentnie obie strony poruszają się różnymi prędkościami. Tylko czy jest szansa, by się kiedykolwiek spotkały?
Na zamówienia publiczne samorządowcy narzekali jak Polska długa i szeroka. Że metoda zbyt skomplikowana, że niekiedy uderza to w konkurencyjność, a niekiedy też dusi w zarodku innowacyjność. Przekonanie jednak, że bez przetargu będzie mniej uczciwie ciągle zwycięża i samorządowcy klnąc pod nosem rozpisują kolejne przetargi. I rozkładają ręce mówiąc: - A co mamy robić?
Teraz sytuacja jest nieco inna. Stopień bezrobocia dawno nie był na tak niskim poziomie, a trudności ze znalezieniem przez pracodawców wykwalifikowanych pracowników już nikogo za bardzo nie dziwią. Do tego dochodzi podwyższona mocno konsumpcja, co jest efektem Programu 500+.
Ktoś nie do końca związany z ekonomią i gospodarką mógłby się szczerze dziwić skąd ten hałas i w ogóle po co? Przecież ludzie mają pracę, lepiej zarabiają, nakręca się koniunktura – nic tylko się cieszyć. Tyle, że w ekonomii dosyć często wygrywa zasada, że „lepsze” niekoniecznie jest przyjacielem „dobrego”. Tak właśnie jest dzisiaj w Polsce pod kątem samorządowych przetargów.
Od 20 do 25 proc. – tykle średnio urosły wyceny inwestorów
Nie ma znaczenia, czy sięgniemy po przykład do zachodniej, czy wschodniej Polski. To dzieje się w całym kraju nad Wisłą. Chodzi o coraz większe dysproporcje między zamówieniami określanymi w samorządowych przetargach a ofertami inwestorów. Rekordowe różnica sięgały trzykrotnych przebić. W efekcie reprezentanci Jednostek Samorządu Terytorialnego (JST) zgrzytając zębami muszą kolejne przetargi odwoływać. Niekiedy na daną inwestycję tak a nie inaczej wycenioną przez urzędnika nie zgłasza się żaden chętny. Tylko z jednego powodu: wycena okazuje się za niska.
Problem narasta, bo JST dziwnym trafem nie chcą zwalniać z inwestycjami a odwrotnie. Wszak za chwilę jesteśmy w roku wyborczym – czasie najlepszym do chwalenia się swoimi inwestycyjnymi dokonaniami, które najlepiej jak są liczone wdzięcznością wyrażaną przy urnach wyborczych. Można więc spodziewać się, że przedstawiciele JST wcale nie zwolnią tempa inwestycji, a przynajmniej planów z nimi związanych. Trudno przypuszczać, że nagle mniej zarabiać zachcą inwestorzy. Czy czeka nas więc pat?
W tle pojawiają się jeszcze fundusze europejskie. Po pierwszych latach kolejnej unijnej siedmiolatki (2014-2020) jesteśmy świadkami coraz większego przepływu pieniędzy. To oznacza, że fundusze europejskie rozkręcają się na dobre. Tym samym wzrośnie liczba planowanych przez samorządowców inwestycji, a więc tym samym przetargów. Błędne koło zatacza coraz szersze kręgi. Według fachowców recepta tak naprawdę jest tylko jedna.
- Tu raczej nie będzie takiego problemu, żeby nie miał kto realizować inwestycji, a bardziej będziemy mieć do czynienia ze wzrostem cen. Gminy, które będą musiały wydać te unijne pieniądze, będą też zmuszone na dostosowywanie się do wyższych ofert. Może być tak, że samorządy będą musiały się pogodzić z tym, że jednak zrobią mniej niż planowały. Nie będzie to więc raczej kłopot z wykorzystaniem pieniędzy z funduszy europejskich, a z efektownością ich wykorzystania – mówi dla PortaluSamorządowego.pl Piotr Koryś z Wydziału Nauk Ekonomicznych Uniwersytetu Warszawskiego, ekspert Instytutu Sobieskiego.
Część samorządowców realną szansę na poprawę stanu rzeczy widzi w zmianie przepisów na poziomie rządu w sprawie poziomu dofinansowania, co i tak wymagałoby zgody Komisji Europejskiej.
Innej drogi chyba nie ma. Chociaż dzisiaj, w dobie sporów na linii Warszawa – Bruksela trudno przypuszczać, że nagle wszyscy siądą do rozmów i wypracują rozwiązania, dzięki którym gminy będą ogłaszały co chwilę zapotrzebowanie na wykonawców kolejnej inwestycji, a sami inwestorzy z najtańszymi ofertami będą pchać się drzwiami i oknami.
Jakaś alternatywa? Nie za bardzo. Raczej nie ma co liczyć na inicjatywę rządową w tym względzie. Nie pozostaje nic innego jak ponowne uczenie się zaciskania pasa. Może ciut bardziej niż ostatnio, ale w końcu fundusze europejskie i rok wyborczy. Stąd scenariusze tak naprawdę możliwe są dwa: inwestycji nie będzie mniej, może nawet więcej. Ale bezwzględnie odczują to inne dziedziny życia. I możliwość druga: JST czeka bardzo mocne i wyraźne wyhamowaniem inwestycyjne, z wyborczymi kosztami w tle.