Ze Wspólnotą Siemianowicką w Londynie
Wspólnota Siemianowicka - to stowarzyszenie, którego celem jest skupienie osób, którym bliskie są historia, współczesność i przyszłość Siemianowic Śląskich, wpływanie na rozwój miasta, a także przyczynianie się do dynamizacji procesu integracji Polski z UE oraz popierania postaw społecznych sprzyjających wszelkim formom kontaktów i współpracy między indywidualnymi obywatelami i grupami lokalnymi z Siemianowic Śl. oraz innych krajów europejskich. Zgodnie z takim programem, wiceprezes Wspólnoty, dr hab. inż. Jan Drenda zorganizował wyjazd 17-osobowej grupy członków i sympatyków stowarzyszenia do Londynu. Marcowa wyprawa do Wielkiej Brytanii miała uprzedzić zapowiedziany na 29. 03. 2019 roku brexit (teraz wiadomo, że został nieco odsunięty w czasie), po którym zapewne podobny wyjazd będzie utrudniony.
Podróż tam z powrotem odbyliśmy samolotami WizzAir, zamieszkaliśmy w hotelu, w dzielnicy Hanslow. Po Londynie, oprócz koniecznych, pieszych wędrówek (jak po Trafalgar Square, Piccadilly, Tower Bridge, Hyde Park), przemieszczaliśmy się głównie metrem, ale też piętrowymi autobusami i korzystaliśmy z żeglugi po Tamizie. A wszystkie przejazdy wymagały zakupu tylko jednego, tygodniowego biletu, tzw. oysterki. Bilet w Londynie jest zintegrowany i nie ma problemu, by w dowolnym miejscu, i o dowolnej porze, przesiadać się z jednego środka komunikacji na drugi.
Wszystkie dni z tygodniowej wyprawy upłynęły na zwiedzaniu. Na zasadzie wolontariatu oprowadzały nas po brytyjskiej stolicy dorosłe latorośle pan Jana - córka Alicja i syn Krzysztof - sporo lat już mieszkający i pracujący w tym mieście. Już w dniu przylotu zwiedziliśmy Richmond - przedmieściową dzielnicę nad Tamizą, elegancką, pełną starych luksusowych domów, z charakterystycznym mostem. Dowiedzieliśmy sie, że w Londynie nie ma pieców węglowych. Ogromną wagę przywiązuje się tam do spraw ekologicznych i absolutnie nie wolno zanieczyszczać powietrza, tym bardziej, że ruch kołowy jest bardzo duży, a miasto liczy blisko 9 milionów mieszkańców.
Nazajutrz - wielkie atrakcje, bo zwiedzaliśmy Royal Albert Hall, czyli znaną w całym świecie, wspaniałą salę koncertową, a także Instytut Polski i Muzeum im. gen. Władysława Sikorskiego.
Na mnie, kierowniczce niewielkiej, aczkolwiek pięknej Willi Fitznera, największe wrażenie zrobiła Royal Albert Hall. Sala ta mieści 8 tysięcy gości. Znajduje się w niej loża brytyjskie monarchini Elżbiety II, do którego miejsca prowadzi specjalne wejście. Od otwarcia sali przez królową Wiktorię w 1871 roku The Royal Albert Hall była miejscem przeogromnej ilości wydarzeń kulturalnych, koncertów, konferencji, balów i odczytów naukowych. W 1968 roku odbył się tam 13. finał Eurowizji, a w latach 1969-1988 królewska sala koncertowa była świadkiem finałów konkursu Miss World. Odbywały się tam również imprezy sportowe, jak chociażby pierwsze poza Japonią zawody sumo. Urodziny swoje obchodził tam Michail Gorbaczow - prezydent ZSRR, a najdroższe bilety na to wydarzenie kosztowały 30 tys. funtów.
Po raz pierwszy w życiu widziałam tam czerwony fortepian (należący do Eltona Johna), a lista gwiazd i zespołów, jakie wystąpiły w Royal Albert Hall jest imponująca, zapiera dech w piersiach.
Zupełnie inne odczucia i przeżycia dostarczała nam wizyta w Muzeum gen. Sikorskiego. To polska placówka kulturalna w Wielkiej Brytanii gromadząca, opiekująca się, opracowująca naukowo oraz udostępniająca archiwa Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie i polskiego rządu na uchodźstwie. Oprowadzający nas przewodnicy, jeszcze weterani lat II. wojny światowej, wzbudzają szacunek i respekt oraz jednocześnie żal, ile polski żołnierz musiał przejść i jak trudne były ich losy nie tylko wojenne, ale też i po wojnie. W muzeum tym znajdują się wyłącznie artefakty - kolekcje broni, dokumenty, medale, obrazy, meble, a także osobiste pamiątki po gen. Sikorskim. Osobiście zapamiętałam portret Krystyny Skarbek-Granville, jednej z najbardziej skutecznych agentek lat wojny.
Zwieńczeniem dnia był udział w koncercie muzyki chóralnej w wykonaniu uczniów i studentów Królewskiej Akademii Muzycznej.
Dzień trzeci przypadł w niedzielę, a więc mieliśmy sposobność obejrzenia uroczystej (i nużąco długiej) zmianę warty przed pałacem Buckingham. A potem - w zależności od zainteresowań - zwiedzaliśmy muzea Natural History Muzeum, Victoria and Albert Muzeum, czy Muzeum Nauki.
Kolejny dzień przyniósł nowe atrakcje, jakich nie może zabraknąć w planie podróży turysty z Polski, czyli National Galery (prezentującą kolekcję 2300 dzieł malarstwa, głównie zachodnioeuropejskiego, z lat 1250–1900) oraz Galerii Madame Tussauds, czyli zbioru najsłynniejszych na świecie figur woskowych. To niesamowita atrakcja móc zrobić sobie pamiątkowe zdjęcie z samą (woskową - ale jak żywą!) królową Elżbietą II., czy z jakąś inną, znaną postacią z dziedziny kultury, sportu, polityki.
Na naszej trasie nie zabrakło także National Portrait Gallery, Regent Parku i Hyde Parku (pełnego wiewiórek i... oswojonych, zielonych papug) oraz wielu innych ciekawych miejsc, które odwiedzają zwykle turyści.
Ale, co ciekawe, zwiedziliśmy także takie przybytki, gdzie raczej turyści z Polski nie zaglądają. Był to spacer po Dzielnicy Bankowej, gdzie budynki, wieżowce wyglądają jak z filmów science fiction. Zwiedziliśmy wnętrza głównej siedziby Banku of England, schodziliśmy nawet do schronu. Potem w Muzeum Bankowości mogliśmy potrzymać "własnymi rękami" ponad 8-kilogramową sztabę złota, a w prezentowanych archiwalnych zapiskach oglądaliśmy rachunki bankowe muzyka Haendla i pisarza Dickensa. W Banku Narodowym Wielkiej Brytanii jest też polski ślad. Jeden z pracowników - Feliks Topolski rysował charakterystyczne scenki z życia bankowców i te rysunki zdobią do dziś pomieszczenia tej potężnej instytucji.
Następnego dnia udaliśmy się do Greenwich i tamtejszego Królewskiego Obserwatorium. Tam - wiadomo - jest południk zerowy i mierzenie długości geograficznej całego globu tam się zaczyna. Dalszymi atrakcjami tego londyńskiego przedmieścia było zwiedzanie Muzeum Marynarki Wojennej i zakupy na tamtejszym targowisku. Wielkim przeżyciem był koncert muzyki kameralnej, jakiego wysłuchaliśmy w kościele św. Marcina, znanego melomanom całego świat z legendarnej orkiestry - Akademia St. Martin in the Fields.
Na lotnisko z hotelu jechaliśmy w dość ulewnym deszczu - pierwszym podczas naszej bytności w Wielkiej Brytanii. Aura była, jak się to mówi: "londyńska", bywało mgliście i nie za ciepło, ale słońce parę razy zajaśniało. Wrażenia z tej wyprawy z pewnością na długo pozostaną w pamięci jej uczestników.
Nasz pobyt w Londynie dokumentuje na stronie internetowej tylko kilka zdjęć wykonanych przez prezesa Wspólnoty Siemianowickiej Zbigniewa Pawła Szandara.
( Galeria zdjęć z wycieczki)