15 września 2014, 11:55 | Inne
Spartan 01, czyli harcerskie manewry
Harcerski Klub Obronny „Moskit” z Siemianowic Śląskich przeprowadził manewry techniczno - obronne o kryptonimie „Spartan 01”. Manewry miały na celu podniesienie zdolności bojowych i nabycie nowych doświadczeń przez naszych harcerzy.
W dzień manewrów, od samego początku zdawałem sobie sprawę, że to będzie pracowity dzień a kolejne godziny będą jeszcze trudniejsze. O godz. 13.30 byłem już z częścią sprzętu pod sztabem manewrów. Okazało się konieczne ściągnięcie dodatkowego transportu. Na szczęście udało się to już przy drugim telefonie. Ostateczna godzina transportu sprzętu to 18.00. Mogliśmy sobie na to pozwolić, gdyż na miejscu były już mapy i zdjęcia terenu działań, co pozwalało na zaplanowanie tras na pierwszy etap rozgrywki.
Godz. 17.00 - wszyscy już na miejscu; przygotowania do odprawy, a tu telefon, że transport sprzętu możemy wykonać za 10 min. Szybka decyzja o przesunięciu odprawy; o 17.45 jest już wszystko i wszyscy na miejscu. Nie tracąc już więcej czasu, przeszliśmy do odprawy. Po przedstawieniu fabuły oraz zadań, jakie miała wykonać piątka operatorów, zostawiłem ich samych, by opracowali trasę. Po godzinie nadal siedzieli nad mapą, więc postanowiłem nadać większe tempo i chwilę później musieli już się pakować. To, co zaproponowaliśmy im do zabrania, mieściło się w dużym samochodzie a oni mieli do dyspozycji tylko 3 plecaki i oporządzenie "alice". Więc w grę wchodziło tylko zabranie rzeczy niezbędnych. Mijały kolejne godziny. W międzyczasie zjawili się kolejni przeciwnicy w celu omówienia zasad. Wybiła 21.30. Pora omówić regulamin. Od godziny 22.30 obowiązywała gotowość bojowa, co znaczy, że operatorzy realizujący zadania, byli w pełnej gotowości do natychmiastowego wyruszenia. O godz. 23.30 wyruszyłem wraz z grupą realizacyjną. Moje zadanie to obserwacja, ich zadania to dotarcie na górę Dorotkę oraz unikanie wykrycia przez przeciwnika i kontaktu ogniowego.
Na miejsce desantu wybrano okolicę Stawu Rzęsa. Następnie ruszyliśmy pieszo wzdłuż pola golfowego i tyłami fabryk na Bańgowie, co skutecznie pozwoliło zgubić pościg. Na swej drodze napotkaliśmy dopływ Brynicy, więc musieliśmy go pokonać. Nie było to trudne, jednak skończyło się na przemoczeniu butów, co na samym początku marszu nie wróżyło dobrze. Ok. godz. 1.30 znaleźliśmy miejsce, w którym mogliśmy przekroczyć Brynicę oraz znaleźliśmy czerwony szlak na Dorotkę. Domyślaliśmy się, że grupa pościgowa nie śpi i będzie starała się kontrolować wszystkie przejścia na rzece, więc nie tracąc czasu, ruszyliśmy do celu. Jednak nie było tak łatwo, jak mogło się to wydawać. Widzieliśmy górę, ale nie mogliśmy dostać się do niej drogą, gdyż wykrycie na otwartym terenie stawiało nas na przegranej sytuacji. Ruszyliśmy polami, kilkukrotnie gubiliśmy ludzi w tym miejscu, co zmusiło nas do częstych postojów.
O godz. 3.00 dotarliśmy do granicy pola, ale okazało się, że jesteśmy na tyłach zabudowań ciągnących się przez całą ulicę. Gęste zarośla kolejny raz bardzo nas spowolniły. Takie utrudnienia już na samym początku zwiastowały kłopoty. Gdy nadarzyła się okazja do wydostania się z zarośli, postawiliśmy wszystko na jedną kartę. Czas nas gonił, a nie wiedzieliśmy, ile jeszcze drogi przed nami. Pokonaliśmy betonowe ogrodzenie i dotarliśmy do brukowanej drogi, obsianej domami. Rozpoczęło się ujadanie psów, wszyscy zdawali sobie sprawę, że pozostanie dłużej na tej ulicy ściągnie na nas kłopoty. Szybkim marszem ruszyliśmy. Z czasem ucichło szczekanie psów. Byliśmy na otwartej ulicy. Ok. godz. 3.45 dotarliśmy do znaku oznajmiającego, że za 20 minut będziemy na szczycie. Znaczyło to, że nic nam już nie grozi, gdyż rejon góry był pod kontrolą wojsk sojuszniczych. Zadanie wykonane. Dostarczyliśmy pociski, które w późniejszym czasie zapewnić nam miały wsparcie artylerii. Krótki odpoczynek i ruszyliśmy w kierunku zamku w Będzinie.
Cel osiągnęliśmy przed siódmą rano. Z tego miejsca zostaliśmy podjęci i przerzuceni do kolejnego celu, gdzie mieliśmy zaminować pojazdy wroga. Zlokalizowaliśmy cel. Zadanie proste - zaminować wszystkie pojazdy. Ruszyliśmy do ataku, niestety już po chwili zostaliśmy wykryci i wszczęto alarm. Kule zatańczyły na pancerzu SKOT-a, pojawiły się pierwsze straty. Ogień przeciwnika był bardzo celny i miażdżący. Z każdą chwilą przybywało rannych i zabitych. Całonocny marsz zbierał żniwo. Wreszcie zadanie, które pozwoliło złapać nam oddech. Obserwacja ruchów przeciwnika w wyznaczonym sektorze. Ok. godz. 15 nawiązaliśmy kontakt z naszym agentem, który przekazał kolejne zadania do realizacji. Pierwsze zadanie to przejęcie zrzutu, gdzie będziemy mogli uzupełnić amunicję. Kolejne to wykrycie strzelców wyborowych w określonym sektorze. Na oba zadania mieliśmy 1,5 godziny. Wyruszyć musieliśmy natychmiast. Odnalezienie zrzutu okazało się trudniejsze niż nam się wydawało i zabrało więcej czasu niż planowaliśmy. Miało to bezpośredni wpływ na niepowodzenie drugiego zadania. Akcja znów zaczęła nabierać tempa, gdy przekazano nam informację o kolejnym zadaniu - utrzymać pozycje przez 2 godziny. Był to mały zniszczony posterunek w lesie, otoczony siecią okopów. Nie mieliśmy zamiaru łatwo sprzedać skóry. Pomyśleliśmy: „nie jest źle, mamy świeży zapas amunicji, granaty oraz możliwość wezwania wsparcia artyleryjskiego”. Rozpoczęło się powoli, wręcz niewinnie. Przeciwnik nie potrafił wykryć naszych pozycji, co ułatwiło nam zadanie. Kolejne natarcie okazało się trudniejsze do odparcia.
Grad kul zasypał nasze pozycje. Nasz dowódca wezwał wsparcie artyleryjskie, które zadało spore straty przeciwnikowi, a reszty dopełniły nasze karabiny. Ogień z naszych karabinów oraz wybuchy granatów co chwila rozdzierały leśną głuszę. Podczas kolejnych ataków przeciwnik podchodził coraz bliżej bastionu. Odwrót nie wchodził w grę, byliśmy gotowi bronić się do końca, do ostatniej kuli, do ostatniego człowieka. W słuchawkach naszych radiostacji usłyszeliśmy rozkaz: „tylko ogień pojedynczy”. Świadczyło to o tym, że kończy się amunicja. Podobna sytuacja musiała być po drugiej stronie, gdyż ucichły długie serie z karabinów, a pojawiały się tylko pojedyncze strzały. Wreszcie wyczekiwana przez wszystkich chwila, mogliśmy się przegrupować i wycofać z rannym, którego musieliśmy nieść. Każde z nas ledwo już trzymało się na nogach. Po dotarciu do sztabu otrzymaliśmy rozkaz przepakowania sprzętu i przygotowania się do wyjścia. Odprawa - godz. 21.30. Byliśmy już w takim transie, że ciało się wyłączyło, nie miało już znaczenia co nas boli, byliśmy gotowi do realizacji kolejnych zadań. Podczas odprawy usłyszeliśmy, że to koniec ćwiczeń. Trzymano nas do samego końca w niepewności, ile to jeszcze potrwa, a jednak nikt z nas się nie poddał.
Teren, jaki obejmowały manewry to Siemianowice Śląskie, Czeladź, Będzin i Dąbrowa Górnicza. Zorganizowanie manewrów nie byłoby możliwe bez pomocy naszych partnerów, dlatego serdecznie chcieliśmy podziękować: Muzeum Miejskiemu „Sztygarka” w Dąbrowie Górniczej za udostępnienie terenu i pojazdów do ćwiczeń, Komendom Miejskim Policji w Będzinie i Dąbrowie Górniczej.
W dzień manewrów, od samego początku zdawałem sobie sprawę, że to będzie pracowity dzień a kolejne godziny będą jeszcze trudniejsze. O godz. 13.30 byłem już z częścią sprzętu pod sztabem manewrów. Okazało się konieczne ściągnięcie dodatkowego transportu. Na szczęście udało się to już przy drugim telefonie. Ostateczna godzina transportu sprzętu to 18.00. Mogliśmy sobie na to pozwolić, gdyż na miejscu były już mapy i zdjęcia terenu działań, co pozwalało na zaplanowanie tras na pierwszy etap rozgrywki.
Godz. 17.00 - wszyscy już na miejscu; przygotowania do odprawy, a tu telefon, że transport sprzętu możemy wykonać za 10 min. Szybka decyzja o przesunięciu odprawy; o 17.45 jest już wszystko i wszyscy na miejscu. Nie tracąc już więcej czasu, przeszliśmy do odprawy. Po przedstawieniu fabuły oraz zadań, jakie miała wykonać piątka operatorów, zostawiłem ich samych, by opracowali trasę. Po godzinie nadal siedzieli nad mapą, więc postanowiłem nadać większe tempo i chwilę później musieli już się pakować. To, co zaproponowaliśmy im do zabrania, mieściło się w dużym samochodzie a oni mieli do dyspozycji tylko 3 plecaki i oporządzenie "alice". Więc w grę wchodziło tylko zabranie rzeczy niezbędnych. Mijały kolejne godziny. W międzyczasie zjawili się kolejni przeciwnicy w celu omówienia zasad. Wybiła 21.30. Pora omówić regulamin. Od godziny 22.30 obowiązywała gotowość bojowa, co znaczy, że operatorzy realizujący zadania, byli w pełnej gotowości do natychmiastowego wyruszenia. O godz. 23.30 wyruszyłem wraz z grupą realizacyjną. Moje zadanie to obserwacja, ich zadania to dotarcie na górę Dorotkę oraz unikanie wykrycia przez przeciwnika i kontaktu ogniowego.
Na miejsce desantu wybrano okolicę Stawu Rzęsa. Następnie ruszyliśmy pieszo wzdłuż pola golfowego i tyłami fabryk na Bańgowie, co skutecznie pozwoliło zgubić pościg. Na swej drodze napotkaliśmy dopływ Brynicy, więc musieliśmy go pokonać. Nie było to trudne, jednak skończyło się na przemoczeniu butów, co na samym początku marszu nie wróżyło dobrze. Ok. godz. 1.30 znaleźliśmy miejsce, w którym mogliśmy przekroczyć Brynicę oraz znaleźliśmy czerwony szlak na Dorotkę. Domyślaliśmy się, że grupa pościgowa nie śpi i będzie starała się kontrolować wszystkie przejścia na rzece, więc nie tracąc czasu, ruszyliśmy do celu. Jednak nie było tak łatwo, jak mogło się to wydawać. Widzieliśmy górę, ale nie mogliśmy dostać się do niej drogą, gdyż wykrycie na otwartym terenie stawiało nas na przegranej sytuacji. Ruszyliśmy polami, kilkukrotnie gubiliśmy ludzi w tym miejscu, co zmusiło nas do częstych postojów.
O godz. 3.00 dotarliśmy do granicy pola, ale okazało się, że jesteśmy na tyłach zabudowań ciągnących się przez całą ulicę. Gęste zarośla kolejny raz bardzo nas spowolniły. Takie utrudnienia już na samym początku zwiastowały kłopoty. Gdy nadarzyła się okazja do wydostania się z zarośli, postawiliśmy wszystko na jedną kartę. Czas nas gonił, a nie wiedzieliśmy, ile jeszcze drogi przed nami. Pokonaliśmy betonowe ogrodzenie i dotarliśmy do brukowanej drogi, obsianej domami. Rozpoczęło się ujadanie psów, wszyscy zdawali sobie sprawę, że pozostanie dłużej na tej ulicy ściągnie na nas kłopoty. Szybkim marszem ruszyliśmy. Z czasem ucichło szczekanie psów. Byliśmy na otwartej ulicy. Ok. godz. 3.45 dotarliśmy do znaku oznajmiającego, że za 20 minut będziemy na szczycie. Znaczyło to, że nic nam już nie grozi, gdyż rejon góry był pod kontrolą wojsk sojuszniczych. Zadanie wykonane. Dostarczyliśmy pociski, które w późniejszym czasie zapewnić nam miały wsparcie artylerii. Krótki odpoczynek i ruszyliśmy w kierunku zamku w Będzinie.
Cel osiągnęliśmy przed siódmą rano. Z tego miejsca zostaliśmy podjęci i przerzuceni do kolejnego celu, gdzie mieliśmy zaminować pojazdy wroga. Zlokalizowaliśmy cel. Zadanie proste - zaminować wszystkie pojazdy. Ruszyliśmy do ataku, niestety już po chwili zostaliśmy wykryci i wszczęto alarm. Kule zatańczyły na pancerzu SKOT-a, pojawiły się pierwsze straty. Ogień przeciwnika był bardzo celny i miażdżący. Z każdą chwilą przybywało rannych i zabitych. Całonocny marsz zbierał żniwo. Wreszcie zadanie, które pozwoliło złapać nam oddech. Obserwacja ruchów przeciwnika w wyznaczonym sektorze. Ok. godz. 15 nawiązaliśmy kontakt z naszym agentem, który przekazał kolejne zadania do realizacji. Pierwsze zadanie to przejęcie zrzutu, gdzie będziemy mogli uzupełnić amunicję. Kolejne to wykrycie strzelców wyborowych w określonym sektorze. Na oba zadania mieliśmy 1,5 godziny. Wyruszyć musieliśmy natychmiast. Odnalezienie zrzutu okazało się trudniejsze niż nam się wydawało i zabrało więcej czasu niż planowaliśmy. Miało to bezpośredni wpływ na niepowodzenie drugiego zadania. Akcja znów zaczęła nabierać tempa, gdy przekazano nam informację o kolejnym zadaniu - utrzymać pozycje przez 2 godziny. Był to mały zniszczony posterunek w lesie, otoczony siecią okopów. Nie mieliśmy zamiaru łatwo sprzedać skóry. Pomyśleliśmy: „nie jest źle, mamy świeży zapas amunicji, granaty oraz możliwość wezwania wsparcia artyleryjskiego”. Rozpoczęło się powoli, wręcz niewinnie. Przeciwnik nie potrafił wykryć naszych pozycji, co ułatwiło nam zadanie. Kolejne natarcie okazało się trudniejsze do odparcia.
Grad kul zasypał nasze pozycje. Nasz dowódca wezwał wsparcie artyleryjskie, które zadało spore straty przeciwnikowi, a reszty dopełniły nasze karabiny. Ogień z naszych karabinów oraz wybuchy granatów co chwila rozdzierały leśną głuszę. Podczas kolejnych ataków przeciwnik podchodził coraz bliżej bastionu. Odwrót nie wchodził w grę, byliśmy gotowi bronić się do końca, do ostatniej kuli, do ostatniego człowieka. W słuchawkach naszych radiostacji usłyszeliśmy rozkaz: „tylko ogień pojedynczy”. Świadczyło to o tym, że kończy się amunicja. Podobna sytuacja musiała być po drugiej stronie, gdyż ucichły długie serie z karabinów, a pojawiały się tylko pojedyncze strzały. Wreszcie wyczekiwana przez wszystkich chwila, mogliśmy się przegrupować i wycofać z rannym, którego musieliśmy nieść. Każde z nas ledwo już trzymało się na nogach. Po dotarciu do sztabu otrzymaliśmy rozkaz przepakowania sprzętu i przygotowania się do wyjścia. Odprawa - godz. 21.30. Byliśmy już w takim transie, że ciało się wyłączyło, nie miało już znaczenia co nas boli, byliśmy gotowi do realizacji kolejnych zadań. Podczas odprawy usłyszeliśmy, że to koniec ćwiczeń. Trzymano nas do samego końca w niepewności, ile to jeszcze potrwa, a jednak nikt z nas się nie poddał.
Teren, jaki obejmowały manewry to Siemianowice Śląskie, Czeladź, Będzin i Dąbrowa Górnicza. Zorganizowanie manewrów nie byłoby możliwe bez pomocy naszych partnerów, dlatego serdecznie chcieliśmy podziękować: Muzeum Miejskiemu „Sztygarka” w Dąbrowie Górniczej za udostępnienie terenu i pojazdów do ćwiczeń, Komendom Miejskim Policji w Będzinie i Dąbrowie Górniczej.