„ Jak nadziei dobry znak…”
W kolarstwie szosowym maksymalny dystans pokonywany podczas jednego etapu nie przekracza 270 km. Jeżdżący amatorsko na rowerze siemianowiczanin Marcin Altman w zaledwie trzy dni przemierzył na jednośladzie 753 km - z naszego miasta na Hel. Tak sobie założył – i dopiął swego. To było jedno z trzech noworocznych postanowień Marcina.
Do jego realizacji solidnie się przygotowywał. Sprzyjała temu łagodna zima, umożliwiając wydatne wydłużenie cyklu treningowego. Kondycję budował wyjazdami w Beskidy, czy na Słowację. Lubi jeździć po górach. Nie przeraża go pokonywanie wysokości. Bał się raczej próby, którą sobie wyznaczył, czyli przejazdu monotonnymi równinami, jakimi wiodła trasa na Hel. Ale dał radę. Mimo pogody „ w kratkę”, mimo silnego, bocznego wiatru. Sił dodawał mu cel oraz myśl o tym, że nad morzem będzie już na niego czekała Dorota – jego dziewczyna. Nie miał problemu z kondycją, jedynie trochę strachu napędził mu ból kolana. Obawiał się, czy nie odnowiła mu się dawna kontuzja. Na szczęście kolano „nie zastrajkowało”. Ostatnie 30 kilometrów dało się Marcinowi bardziej we znaki, niż cała reszta, jednak kiedy wcześniej, niż się tego spodziewał, spotkał na drodze Dorotę, która wyszła mu naprzeciw, zapomniał o zmęczeniu.
Ten samotny rowerowy rajd ma w jego życiu nie tylko wymiar osiągnięcia sportowego, podsumowania ciężkiej pracy . To coś znacznie ważniejszego. Marcin może o sobie mówić, że od roku jest trzeźwym alkoholikiem, a jego wyprawa miała być kolejną próbą silnej woli, kolejnym sprawdzeniem siebie, pogłębieniem wiary w swoje możliwości. Miała dodać otuchy innym członkom stowarzyszenia „Szafran”. Bo jeżeli Marcin stawia sobie cele i potrafi je zrealizować, to znaczy, że się tak da. Że im również może się udać. Nie – że im także się uda. Dlatego koleżankom i kolegom z Szafrana chciało się 19 czerwca zerwać z łóżek, aby o szóstej rano pożegnać go. „ To było dla mnie wielkie zaskoczenie i bardzo miła niespodzianka” – mówi Marcin. Zrobił to dla siebie i dla nich – a oni trzymali kciuki za niego…i za siebie. W „Szafranie” tak jest - taka szczególna bliskość, braterstwo. Marcin bardzo to ceni i doskonale pamięta jak trafił tu – „ot, tak , zerknę, jak jest” – i spotkał Janusza. Jego słowa, życzliwe, przyjazne, takie w sam raz na to miejsce i tę chwilę.
I właśnie dlatego, że rajd rowerowy Marcina stanowił wielowymiarowe przedsięwzięcie, patronat nad nim przyjął prezydent miasta Jacek Guzy. I to dla rowerzysty z Szafrana było bardzo ważne. Swoją wyprawę nazwał „ W stronę słońca”. To z piosenki niegdyś bardzo popularnego zespołu „ Dwa plus jeden” . Jak to leciało?
„Iść, ciągle iść w stronę słońca
W stronę słońca aż po horyzontu kres
iść ciągle iść tak bez końca
Witać jeden przebudzony właśnie dzień
Wciąż witać go, jak nadziei dobry znak
Z ufnością tą, z jaką pierwszą jasność odśpiewuje ptak”…