16 października 2013, 12:12 | Gospodarka
Wzmożone przyjęcia do WPOW - rozmowa z dyr. Katarzyną Stawik
- Oblężenie, to za dużo powiedziane, ale jak słyszałam ostatnie tygodnie były czasem wzmożonych przyjęć do Wielofunkcyjnej Placówki Opiekuńczo – Wychowawczej...
- Cały bieżący rok jest bardzo dla nas dynamiczny. Dużo dzieci odeszło z placówki. Jedne do swoich środowisk rodzinnych, inne do rodzin zastępczych lub adopcyjnych. Kilkakrotnie musieliśmy odmawiać przyjęcia ze względu na brak miejsc. Zdarzały się sytuacje kiedy mieliśmy jedno czy dwa miejsca wolne, a potrzeba była na czwórkę czy piątkę rodzeństwa. Te dzieci nie miały tyle szczęścia i zostały umieszczone poza naszym miastem, czasem bardzo daleko. Takich dzieci jest obecnie ponad czterdzieści.
Do naszej placówki, tylko od początku września, przyjęliśmy ośmioro dzieci, od początku roku dziewiętnaścioro. Natomiast od początku funkcjonowania, czyli od grudnia 2009 roku, przyjętych było aż dziewięćdziesiąt sześć dzieci.
Przyczyny są różne. Nie przyjmujemy tylko tych dzieci, które są odbierane z rodzin decyzją sądu, ale też te, które same postanowiły zgłosić, że w domu źle się dzieje i nie chcą w nim przebywać. Być może wzrasta świadomość społeczna, być może to fakt istnienia takiej placówki w mieście dodaje młodym ludziom odwagi.
- Jak pobyt w WPOW oddziałuje na dzieci?
- Jest to z całą pewnością niezmiernie traumatyczne przeżycie dla każdego dziecka, niezależnie od tego, czy trafia tu z inicjatywy instytucji, czy z własnej woli. Jest ono oderwane od wszystkiego, co do tej pory znało. Ale dla wielu jest to jedyna szansa na godne dzieciństwo. Dobrze, jeśli rodzice szybko się ockną i uporządkują swoje życie. Wtedy pomagamy wzmocnić ich kompetencje wychowawcze i pojawiają się szanse na powrót do domu. Dobrze, jeśli pojawi się rodzina zastępcza lub adopcyjna, która chce dać dziecku miłość i otrzymuje ono szansę na wychowywanie się w rodzinie. Najtrudniej jest kiedy rodzice są w tak głębokim kryzysie, który może mieć różne przyczyny, najczęściej sprzężone, i nie są w stanie lub nie chcą się z niego podnieść, a na inną rodzinę dziecko nie ma szans, np. ze względu na wiek, choroby, czy problemy wychowawcze. Wtedy musi ono zostać w placówce. A nawet najlepsza placówka nie zastąpi domu, a najbardziej zaangażowani wychowawcy nie zastąpią kochających rodziców.
- Czyli fakt przebywania dzieci w placówce ma też jakiś wpływ na ich rodziny?
- Jak wspomniałam wcześniej - na niektóre tak. Umieszczenie dziecka powoduje, że mobilizują się i starają naprawić to, co zepsuli. Nie chcę oceniać ani usprawiedliwiać tych rodziców, którym się nie udało. Niejednokrotnie ilość problemów, które się spiętrzyły mogłyby każdego z nas doprowadzić "na dno". Nie wszyscy znajdują w sobie siłę, aby nawet przy wsparciu instytucji, poradzić sobie z kryzysem. Poza tym te problemy często ciągną się z pokolenia na pokolenie, czyli ci rodzice też wychowywali się w rodzinach, gdzie była przemoc, alkohol, bezrobocie itp. Jest niestety też sporo takich osób, które nie chcą zmian, którym, choć wydaje się to niemożliwe i wręcz nieludzkie, strata dziecka jest wygodna.
- Przez 4 lata nabyliście Państwo wiele doświadczeń, które zapewne uwzględniacie obecnie w swojej pracy ...
- Oczywiście ciągle uczymy się, bo każde przyjęte dziecko to nowa historia, nowa osobowość, nowe problemy i życiowe tragedie, a co za tym idzie potrzeba nowego podejścia do całości. Pracownicy placówki w bardzo twórczy sposób podchodzą do pracy i tworzą autorskie projekty wspierające dzieci i ich rodziny. Staramy się nie popadać w rutynę, bo pracujemy z "żywym materiałem". Nasza placówka wzorowana była głównie na Domu Dziecka w Piekarach Śląskich, który również funkcjonuje w formie mieszkań "rodzinkowych". A teraz na nas wzorują się inni, gdyż przepisy o instytucjonalnej pieczy zastępczej spowodowały, że duże domy dziecka muszą się przekształcać w małe formy. Tak więc stanowimy dla innych model, na którym można się wzorować, szczególnie, że zapewniamy wysokie standardy i dobre warunki do wszechstronnego rozwoju naszych wychowanków. Z całą pewnością funkcjonowanie w systemie "rodzinkowym" ma większe szanse na pozytywne efekty w pracy z dziećmi i rodzinami.
- Z całą też pewnością siemianowicka placówka przez 4 lata istnienia udowodniła, że jest bardzo potrzebna.