Ciężkie kroki w kaplicy
Paweł Depta, były sztygar zmianowy kopalni Siemianowice, którego prababka, babka i mama pracowały w pałacu, darzy go uczuciem szczególnym. Gdy o nim opowiada, chociaż przytacza daty i suche fakty, robi to w jakiś tak niepojęty, emocjonalny sposób, iż nie można oprzeć się wrażeniu, że odległe czasy, które przywołuje, są jego osobistymi wspomnieniami. Wie, w której z komnat wydała ostatnie tchnienie hrabina Laura, jak długo leżał tu pochowany Karol Boromeusz, zanim jego doczesne szczątki przeniesiono do kaplicy w bytomskiej bazylice. Można by powiedzieć, że pałac Mieroszewskich i Donnesmarcków nie ma dla niego tajemnic. Otóż nie, bo są przecież rzeczy na niebie i ziemi, o których nie śniło się filozofom, leżące poza sferą ludzkiego poznania. Tu w pałacu, wśród murów, które były świadkami wielu wydarzeń, niejednego dramatu, owe niezgłębione ludzkim umysłem rzeczy trwają…
„Nie wierzyłem w duchy, dopóki nie doświadczyłem tego dziwnego i niewytłumaczalnego zdarzenia, kiedy pracowałem w ochronie pałacu - opowiada pan Paweł – Byłem na nocnej zmianie. Miałem dwa psy – odważne, które nie tylko czujnie strzegły zabytku, ale w razie potrzeby potrafiły przegonić z jego terenu nieproszonych gości. I dobrze, bo serce bolało, jak patrzyło się na chciwych szabrowników, demolujących pałac, dosłownie wyrywających z niego po kawałku piękno. Ale wtedy, kiedy to się stało, nikt już do pałacowych wnętrz nie mógł mieć wstępu, bo okna zamurowano, a drzwi zamknięto. Byłem wówczas w pobliżu pałacowej kaplicy, kiedy usłyszałem dobiegające z niej ciężkie kroki. W nocnej ciszy ich odgłos był niezwykle wyrazisty. Inaczej dźwięczał, niż zwyczajne stąpanie. Był niesamowity. Mimo, że w moim przekonaniu nie było możliwości, aby znalazł się w kaplicy ktoś niepowołany, postanowiłem to sprawdzić. Zawołałem psy. Pobiegły przodem schodami wiodącymi na piętro, skąd dochodziły niepokojące mnie dźwięki. Gdy znalazły się w połowie drogi, oba skuliły się, podwinęły ogony i skomląc zbiegły na dół. Nigdy nie zachowały się tak, gdy zwęszyły człowieka”.
Paweł Depta wspomina, że nie tylko jemu przydarzyło się takie spotkanie. Odgłos ciężkich kroków w kaplicy słyszał nocą także zatrudniony w ochronie jego syn – Piotr, podobnie, jak pracownicy różnych, kolejnych firm, zatrudnionych na terenie pałacu. ” Tacy z Katowic, to już nie chcieli tu pracować – snuje opowieść strażnik – A Stamirowski (poprzednik obecnych właścicieli pałacu – przyp. red.) śmiał się z duchów, jednak kiedyś, gdy się spotkaliśmy, powiedział: „ Miał pan rację, coś niezwykłego tu się dzieje”.
Z jakimi wydarzeniami można wiązać niewytłumaczone zjawisko? Pan Paweł snuje różne przypuszczenia. Może trzeba sięgnąć do najdawniejszej historii tego miejsca – do czasów Mieszka I Plątonogiego i znajdującej się w tej części budowli niegdysiejszej zbrojowni? Może ma to coś wspólnego z licznymi kłopotami, jakie mieli Mieroszewscy z Czeladzianami?
„ Mówił mi znajomy, który w czasach powojennych mieszkał w tej zbrojowni, że w 1947 roku przywieziono do pałacu zwłoki jakiegoś hrabiego i pochowano go w podziemnej krypcie , nad którą znajduje się kaplica. Może to on przechadza się nocą?”
Ale to nie jedyna zagadka siemianowickiego pałacu.
„W czasie obchodu zauważyłem, że w oknach jednego z domów stojących przy rezydencji zawsze od północy stoją zapalone świece. Pewnego razu, gdy spotkałem gdzieś na mieście lokatorkę tamtego mieszkania – samotną, starszą kobietę, zapytałem o nie i usłyszałem, że owa pani nie raz ze swoich okien widywała wyjeżdżającą z pałacu, na białym koniu postać kobiety w bieli. Podążała zawsze niespiesznie, tak jakby chciała napawać się tą konną przechadzką pośród parku, na wschód, w stronę Czeladzi. Ludzie różnie mówili o owej lokatorce przypałacowego budynku, niektórzy uważali ją za osobę niespełna rozumu, ale ja z nią rozmawiałem nie raz i wiem, że to była zupełnie normalna, rozsądna kobieta. Wierzyłem jej.”
Cóż, a wy, co myślicie? „ Wiara i czucie silniej mówią do mnie, niż mędrca szkiełko i oko” odpowiedziałby narodowy wieszcz.