ABER-RACJE za nami
Już wszystko jasne! Pierwsza edycja ogólnopolskiego konkursu poetyckiego ABER-RACJE została rozstrzygnięta. W sobotę odbyła się gala finałowa, podczas której wręczono nagrody, zaprezentowano zwycięskie wiersze i wysłuchano występów zespołów Strzyga! oraz Brzoska & Gawroński.
Jury – w składzie: Paweł Barański, Wojciech Brzoska, Marcin Orliński – dokonało następującego podziału nagród:
1 miejsce: MARZENA ORCZYK-WICZKOWSKA (z Dąbrowy Górniczej)
2 miejsce: PIOTR ZEMANEK (z Bielska-Białej)
3 miejsce: JANUSZ RADWAŃSKI (z Kolbuszowej)
Wyróżnienia:
PIOTR MACIERZYŃSKI (z Łodzi)
MARZENA JAWORSKA (z Warszawy)
DARIA DZIEDZIC (z Dąbrowy Górniczej)
Pula nagród w konkursie (2000 zł) została podzielona przez jury pomiędzy laureatów. Zgromadzona publiczność na pewno nie pożałowała przybycia na imprezę, którą cechował wysoki poziom artystyczny: zarówno prezentowanej poezji, jak i towarzyszących występów.
Poniżej prezentujemy zwycięskie utwory Marzeny Orczyk-Wiczkowskiej:
Biżuteria patriotyczna
galeria osobliwości. zagubione nacje, ćwierć-substytuty, pół-racje
na łańcuszku widmo widm – srebrny zegarek co tyka tyk-tyk
jak serce poety i żula spod krypt, w których śnią świat dawni bohaterzy
patataj, patataj, pojedziemy na wojenki skraj. pojedziemy bliżej okien
przez które widać historię pod bezpiecznym kątem i nie wciągnie nas
biała siostra śmierć, choć listopad już krąży jak kruk nad karuzelą
choć kręcą się kolejne rewolucje, powstania, patriotyczne zadymy
polsko-polskie knowania. miałeś chamie złoty róg, miałeś chamie złoty pług
miałeś obraz z madonną, który drogę ci wskaże. miałeś wiecznych marszałków
ich pochmurne twarze patrzą z ram portretów. miałeś chamie najeźdźców z papieru
i obrońców z masła. poszli w ogień wszyscy. cyt, iskierka zgasła
ich cytaty szarzeją w popiele jak łebki wróbelków. wiatr odmowy wieje
i czernieją knoty przepalonych zniczy. a znicze dziś bardziej jednorazowe niż kiedyś
wierszy nikt nie zliczy. z dnia na dzień coraz bardziej jednorazowo wielokrotne
stają kością w gardle nowe rządy, grzędy, grządki, szpadle. bratków polskich
nie sądzę, nie zrywam, nie sadzę, wychowano mnie do prostolinijnego trwania
które wiele nie kosztuje. więc kontenci bracia i siostry w nadmiarze
a wszyscy przypięci jak kamee, orzełki, kotwice, krzyżyki do tej szarej sukni
lśnią światłem odbitym. (jeszcze polska nie umarła, kiedy my żyjemy?)
Słowa wykluczone
„Gdybyż poeta umiał potraktować swój śpiew jako manię,
lub jako obrządek, gdybyż oni śpiewali jako ci,
którzy muszą śpiewać, choć wiedzą, że śpiewają w próżni”
(W. Gombrowicz)
I.
sól, śnieg, spazm. wlane we mnie krajobrazy
klekoczą wrony na nagich gałęziach
jak kołatki buddystów, lokalne bóstwa drobnych
plotek. kontury kontynentów, kontury państw
kontury konturów. robi się coraz gęściej, ciemniej
w tył zwrot. nie słyszysz? przecież mówię
w twoim języku. może w trochę innym narzeczu
ale jeśli zwrócisz uwagę na mowę ciała, na gwar
wszystkich ciał niebieskich, niedomówienia
spode łba, zwierzęce odruchy, na bzyczenie
i pocierania czułkami – zrozumiesz
wracamy stamtąd – tutaj. tutaj, czyli nigdzie
ii.
głębia coraz głębsza. podnosisz kotwicę
statek kołysze się, pijany dryfuje
od lewej do prawej, coraz mniejszy i mniejszy
obszar tego, co można wyłowić
od wschodu do zachodu, od północy
do rannego portu. od pierwszego dotknięcia
po uderzenie o szklany horyzont
zimny brzeg przylega do ust
po drugiej stronie – inna rzeczywistość
piękno coraz piękniejsze, czystość coraz czystsza
język drętwieje od znaczeń zabeczkowanych
dawno temu za lasami, za górami powolnego
rozkładu. jeden mały łyk, jeden kiszony ogórek –
tyle zostało. a tak wielkie były zmyślenia
zmierzchy, bóle, miłości, nakładane jak tipsy
na słowa cięte, wrzucane w coraz cichszą ciszę
blitzkrieg
czołem, panowie, naprzód marsz. panie wybaczą, to nie wojna dla pań
to wojna niczyja, przez przypadek rozpętana. błyskawicznie pokonana
panna mało roztropna. matka moja, ojczyzna. kiedyś miała skrzydła
i gałązkę oliwną. teraz się kiwa, babinka w bujanym fotelu
wspomina, szydełkuje gwiazdy rozproszone między zmyślonymi frontami
trach, bum, trach. to taka gra na głowę, dwie ręce i strach. na nudną zwłokę gra
na zwłok tysiące, to gra na zawsze. na historię i histerię. ona siedzi w nas
a po ustach, po sercach, po mózgach, po głowach krąży kompania
somnambulików. żołnierzu, za kim jesteś? ile ofiar masz na sumieniu?
ile zombie, demonów, poetów z bożej łaski oddałeś na wieczne przechowanie?
trafiasz w cel za każdym dotknięciem joypada? czy ruch twojego kciuka jak trzepot
skrzydeł motyla zsyła na ziemię kosmiczny tajfun? a ja? marny ze mnie bohater
ledwo mi się udało złapać ogon tej komety. a imię jej: doskonała pułapka
idealne plemię. wystrzelony w górę noworoczny fajerwerk zdycha śmiercią
naturalną tuż nad naszymi głowami. tylko hen tam, w przestrzeni, poza znaczeniami
zaocznie pulsuje uproszczone serce planety. małe złote pudełko
z zapisem przeszłości. arkadyjski pejzaż, symfonia eroica, człowiek
początek i koniec tej wojny. mkną coraz prędzej, głębiej w próżnię
zwycięstwa, śmierci naszych wielkich wrogów. naszych śmiesznych braci
płacz. mały ślad w kosmosie, forma niewidzialnych drgań