Widmowe wojsko koło Michałkowic
Mała, niepozorna kapliczka przy ul. Orzeszkowej, to kolejne miejsce owiane tajemnicą. Co sobie o niej opowiadali dawni michałkowiczanie? – skrzętnie zanotował Antoni Halor:
„W Michałkowicach przy ulicy Elizy Orzeszkowej stoi osobliwa kapliczka.Ongiś stała ona na wschodniej granicy wioski, tuż przy wjeździe do dawnego dworu, niedaleko rozstajów i starej drogi do Bańgowa, a traktem do Siemianowic. Podług tradycji, miała tam odbyć się krwawa potyczka między żołnierzami Napoleona, a wojskiem rosyjskim. Ponoć dlatego w kapliczce są dwie wnęki ze świętymi opiekunami - jedna dla zwycięzców, a druga dla zwyciężonych, bo ich wszystkich zwyciężyła śmierć.
Otóż w tym czasie, gdy Napoleon wracał z nieszczęsnej wyprawy moskiewskiej, jak wiemy z historii, straciło życie setki i tysiące żołnierzy. Trapieni głodem i mrozem, nękani przez oddziały carskie, przekroczyli granicę na Brynicy i znużeni rozłożyli się biwakiem na polach pod Fazańcem, ale nieustępliwy wróg nie pozwolił im na długi odpoczynek. Musieli się, chcąc, nie chcąc, wola, niewola, bronić. Rozgorzała wielka bitwa. Część żołnierzy francuskich zaczęła się wycofywać w stronę Bytomia i Michałkowic, a część umknęła do Siemianowic. Litościwi gospodarze ukryli tych, którzy byli ranni i nie mogli iść dalej. Wiele trupów pochowano wtedy na polach między Bańgowem a Michałkowicami w wielkim masowym grobie. W Siemianowicach tych co nie przeżyli, zakopano przy starej zamkowej drodze pod „Panienką”. Ale najwięcej ofiar spoczywa mniej więcej tam, gdzie stoi dziś fabryka domów. Od tego czasu zaczęło w tym miejscu straszyć i nie przestało nawet wtedy, gdy nie opodal zbudowano kopalnię „Maks”. Górnicy idący z pracy, albo do pracy, przechodzący tam przed północą, a mieszkający na Bańgowie, zawsze szli tamtędy gromadą, by się wzajemnie wspierać na duchu. A było się czego bać, zwłaszcza wczesną wiosną, albo w listopadzie, gdy noce były wilgotne i chłodne, a wiatr hulał po polu i na pobliskich hałdach.
O dwunastej w nocy na miejscu mogiły pojawiał się przed oczyma przerażonych wędrowców ludzki szkielet ubrany w zmurszały, rozsypujący się staromodny mundur. W białej czaszce czerniały oczodoły, jakby czegoś wypatrujące, a w ich wnętrzu migotały blade, sine światełka. W pewnej chwili rozlegał się głuchy jęk, któremu odpowiadało jakby zwielokrotnione echo, wiatr wzmagał się straszliwie i w tumanie wzniesionego przezeń pyłu pojawiały się wojskowe podwody wypełnione ubranymi w takie same mundury szkielety. Poganiane przez upiornych woźniców konie przedstawiały równie straszliwy widok. Były to obciągnięte wyschłą skórą kości.
W ogromnym hałasie wyjącego wiatru, przy akompaniamencie klekoczących żeber i piszczeli, szczęku broni i dziwnych, jękliwych okrzyków potwornych postaci pojazdy oddalały się w stronę granicznej rzeki i tam znikały. I tylko upiorny strażnik przechadzał się dalej „tam i nazad”, jakby pilnował opuszczonych mogił. Znikał dopiero o świcie, rozpływając się na kształt porannej mgły. Jak mówili dawni michałkowiczanie: gdy pewnego dnia te same wozy, z takim samym hałasem przybędą z drugiej strony, wtedy wybuchnie ostatnia wojna. Kapliczkę postawiono, żeby broniła wioski przed widmami. Dawniej też zawsze palono tam świeczki na intencję nie mogących zaznać spokoju dusz. Po pierwszej wojnie światowej zjawy przestały się nagle pokazywać. Ludzie myśleli już, że to dlatego, iż ta wojna będąc najkrwawszą (tak im się wtedy wydawało), była już ostatnią. Ale ów mądry bamber twierdził, że jest to tylko długa cisza przed burzą. Będą jeszcze inne znaki, i wybuchnie jeszcze bardziej krwawa wojna, zanim nastąpi ta ostatnia….”