W siódmym niebie...
Ślub, to bez wątpienia, chwila, która z racji tego, iż wówczas jesteśmy w siódmym niebie ( a przynajmniej powinniśmy być) kwalifikuje się do cyklu „ Nie z tej ziemi”. Tym bardziej, że wśród tych zwykłych – niezwykłych uroczystości zdarzają się takie o szczególnym stopniu wyjątkowości.
Jednym z takich ostatnich ślubów w naszym USC, które udzielająca go urzędniczka z pewnością na długo zapamięta, był ten, kiedy to pan młody, stojący u boku wystrojonej w piękną, długą suknię przyszłej małżonki, odziany był w górnej swojej połowie uroczyście – w marynarkę, zaś w dolnej w…krótkie spodenki. Urzędniczka starała się zwrócić jego uwagę na niestosowność takiego ubioru, na co usłyszała wyznanie obezwładniające wręcz swoją prostotą:” Ale dzisiaj jest tak gorąco”… Ech, chłopaki – ten szczęśliwiec sprzątnął wam sprzed nosa wyjątkowo tolerancyjną dziewczynę.
Takich luzaków na ślubnym kobiercu nie łatwo zobaczyć, częściej pojawiają się osobnicy zestresowani, czasami wręcz sparaliżowani ze zdenerwowania. Tak właśnie było jednego razu, kiedy pan młody nie mógł wydobyć z siebie głosu. Gdy nadeszła chwila wypowiedzenia przysięgi małżeńskiej uparcie milczał. Wreszcie zniecierpliwiona partnerka szturchnęła go energicznie w bok, poparłszy owego kuksańca mobilizującym; „ godosz, czy nie godosz!” Natenczas młody poczuł się swojsko, zdenerwowanie opadło i już bez przeszkód ceremonia mogła zostać sfinalizowana.
Czasem nie tyle stres czyni uszczerbek w image’u przyszłego żonkosia, ale nadmierne wzruszenie. Pewien o 30 lat starszy od swojej wybranki – dziewczyny przecudnej urody – pan, tak się roztkliwił, kiedy już wypowiedziała sakramentalne „tak”, że ukrył twarz w jej bujnym biuście i łkał jak dziecko. On ryczał, jak bóbr, a reszta musiała mocno wziąć się w garść, żeby nie wybuchnąć śmiechem, gdyż w owej chwili nowożeniec nie wyglądał na supermana, który mocnym ramieniem wesprze swą wiotką i w wiośnie życia małżonkę.
Inny pan młody, którego dzieliła jeszcze większa różnica wieku z przyszłą żoną – nie to, że nie krył wzruszenia, ale po prostu niczego nie krył i gdy wypowiadał ważna formułę, gromko oświadczył : „ i biorę sobie ciebie za opiekunkę”…
No co, szczerość w związku to ważna cecha.
I na koniec: pewni młodzi szczerze kochając swojego pieska przyprowadzili go ze sobą do Urzędu Stanu Cywilnego. Na uwagę urzędniczki, aby oddali go na czas uroczystości w życzliwe ręce jednej z pań tam zatrudnionych, młodzi nie chcieli się zgodzić, twierdząc, że traktują zwierzątko, jak członka rodziny i ich pragnieniem jest, aby, jako taki wziął udział w ceremonii. Nikt nie zapytał o zdanie samego czworonoga, który – jak podejrzewam – miałby inny pomysł na mile spędzony czas:)